Wersja do oglądania
Wersja do czytania
Ewa Binda: Dziś rozmawiam z Mileną Ciesiołkiewicz, uczestniczką trzeciej edycji programu mentoringowego Słowna Agentka.
Wyobraź sobie, Mileno, że cofasz się w czasie, i przypomnij sobie, jak to się stało, że trafiłaś na Słowną Agentkę. Czego wtedy szukałaś i potrzebowałaś?
Milena Ciesiołkiewicz: Dochodzę do wniosku, że wszystko ma swój czas. W tamtym momencie zakończyłam pracę na etacie, na którym spędziłam 20 lat. Zamknęłam pewien rozdział i było to mocne cięcie. Zaczęłam na nowo i szukałam pomysłu na siebie.
Wiedziałam, że chcę coś robić, bo jestem osobą, którą zawsze ciągnie do przodu, natomiast nie miałam na to pomysłu. Zobaczyłam gdzieś reklamę Twojego webinaru. Pracę z tekstem zawsze lubiłam, a moja przyjaciółka Natalia powtarzała mi: „Ty to powinnaś być korektorką”. Ale nie miałam jeszcze takich planów.
Zaczęłam oglądać Twoje filmy na YouTubie, w których opowiadałaś o programie Słowna Agentka. Zapisałam się na wspomniany webinar i nie wiem, jak to się stało, że się na ten webinar nie dostałam – był chyba jakiś problem techniczny.
Ale mimo tego następnego dnia stwierdziłam, że „no dobra, zapisuję się na kurs”. Serce mocno mi biło, bo to był mój pierwszy kurs, na jaki się zdecydowałam, i nie ukrywam, że kwestia finansów trochę mnie przerażała. Ale pomyślałam sobie: „No dobra”. Wspominałaś też, że uczestnictwo w programie to w przeliczeniu jedna kawa dziennie.
Podjęłam decyzję chyba w ostatnim możliwym dniu, czyli tak, jak to zawsze robię.
Co spowodowało, że chociaż nie spotkałyśmy się na szkoleniu, podczas którego opowiadałam m.in. o programie, to jednak się na niego zdecydowałaś?
Po pierwsze, Twoja osobowość wzbudziła moje zaufanie – poczułam to już podczas oglądania filmików na YouTubie. Po drugie, pomyślałam, że może to właśnie jest znak – skoro znalazłam Cię akurat w tym momencie, to doszłam do wniosku, że trzeba wyjść ze strefy komfortu. I to był początek mojego wychodzenia z tej strefy.
Musiałaś czuć wewnętrzną chęć do wyjścia ze strefy komfortu i dopuszczenia do siebie myśli, że możesz pracować z tekstami. Słyszałaś już z otoczenia głosy osób, które mówiły, że masz do tego predyspozycje. Myślę, że było to połączenie głosu serca i umysłu, a ja byłam gotowa przyjąć Cię z otwartymi ramionami w Słownej Agentce.
Powiedz z perspektywy roku od dołączenia, co zyskałaś dzięki programowi, co się zmieniło w Twoim życiu?
Zmieniło się bardzo dużo. Podchodziłam do programu z chęcią i otwartym umysłem, byłam natomiast pełna blokad, które często tkwią w nas – w kobietach. Myślałam: „Spróbujmy, ale nie wiem, czy się uda; nie wiem, czy się do tego nadaję”.
Na pewno zyskałam dużą pewność siebie, chociaż uważam, że jeżeli chodzi o korektę, to nigdy nie poczuję, że już wszystko wiem i umiem.
Zaczęłam działać. Mam już za sobą kilka korekt robionych na zlecenie. Głównie są to korekty tekstów do e-booków i każdy taki tekst jest dla mnie ogromną nauką, bo najlepiej uczymy się w praktyce. Mam z tyłu głowy myśl, że jest dużo osób lepszych ode mnie, bo mają wieloletnie doświadczenie i pewnie skorygowałyby ten tekst inaczej, natomiast z drugiej strony zyskałam pewność, że i tak robię to lepiej niż 95% społeczeństwa. Poziom języka dzisiaj jest słaby, ludzie piszą szybko, niedbale. Wiele osób nie dba o język, bo nie umieją pisać, nie znają zasad. Po prostu nie każdy ma do tego predyspozycje.
E-booki są bardzo ciekawe, np. ostatnio korygowałam tekst o wychowaniu dzieci w duchu porozumienia bez przemocy i to było bardzo ciekawe, napisane z uczuciem. Autorka jest w tym specjalistką, natomiast kwestie techniczne i językowe zostawiła mnie. Po prostu: ja się znam na tym, ona się zna na tamtym.
Zyskałam pewność, że pomagam osobom, które tego potrzebują, bo chcą, żeby tekst był czytelny, dobry w odbiorze, płynny, więc po prostu to robię.
Podczas redakcji i korekty nie zajmujemy się wyłącznie błędami, ale dbamy też o przekaz. Tak jak powiedziałaś: autorka jest specjalistką w swojej dziedzinie i przekazuje zawartość merytoryczną, a Ty jesteś specjalistką od języka. Super, że tak postrzegasz samą siebie. Oczywiście, czasami mamy wrażenie, że inni zrobiliby to lepiej. Ale często zrobiliby to po prostu inaczej. Takie podejście nie zakłada wartościowania naszej pracy. Dbamy o przekaz, czyli o to, żeby merytoryka była ubrana w jak najlepsze słowa.
Przy okazji pracy możemy czytać o różnych wspaniałych sprawach, które rozwijają nas jako ludzi. I jeszcze jedna ważna rzecz: pewność siebie wynika z działania. To jest najistotniejsze i bardzo mocno zachęcam wszystkie moje kursantki do wychodzenia do świata, do prawdziwych klientów. Bo owszem, w programie jest sporo materiałów, z których można się uczyć: czy to korekty na żywo, czy sesje mentoringowe, w czasie których można ze mną omawiać różne pomysły, różne wersje tekstów. Mimo to najlepszą nauką jest realne pomaganie prawdziwym klientom.
Dawno odeszłam od myślenia, że to wciskanie mojej usługi. Po prostu jeżeli ktoś jej nie potrzebuje, to ja mu jej nie oferuję. Tak naprawdę moja pomoc w opracowaniu tekstu jest dla autora realnym wsparciem, jest zrobieniem czegoś, czego on sam nie potrafi.
Jakie elementy Słownej Agentki pomogły Ci w zmianie perspektywy na „pomagam, a nie wciskam”? Często słyszę od dziewczyn z mojego środowiska, że mają obawy przed tworzeniem ofert i kontaktowaniem się z potencjalnymi klientami, bo wydaje im się, że to narzucanie się.
To jest oczywiście proces, który musi zajść w głowie. W Twoim programie mentoringowym nie skupiamy się tylko na języku; jest tam bardzo dużo materiałów na temat kultury sprzedaży i postrzegania siebie jako osoby, która pomaga. Są np. spotkania z coachką Emilią Wojciechowską, która pokazuje, jak zmienić tę perspektywę. Dla mnie bardzo ważne jest to, że jest to podane w fajnej formie, takiej nienapuszonej. Słuchasz tego i mówisz sobie: „Tak, dokładnie tak jest!”.
Jeżeli potrzebuję czegoś, np. wiedzy, i znajduję kurs dopasowany do mnie, to jestem szczęśliwa i jestem w stanie za niego zapłacić. I nigdy nie postrzegam takiego zakupu w kategoriach, że ktoś mi coś wcisnął.
To, jakie opinie dostaję po zakończeniu współpracy, jest dla mnie ważne. Upewniam się dzięki temu, że współpraca jest na dobrym poziomie, że jestem dostępna, że bardzo pomagam, że teksty nabierają płynności. Pamiętajmy o tym, że autor jest mocno związany ze swoim tekstem. To jakby jego dziecko i wydaje mu się, że tekst jest super, a Ty go czytasz i mówisz nagle: „O rany, ale tam jest chaos”. Zdarzyło mi się pracować nad tekstem, w którym autor pisał, co omówi w danym rozdziale, a tych zagadnień w ogóle tam nie było. To była fajna współpraca, bo pan napisał do mnie: „Pani Mileno, ja się zdaję zupełnie na panią, proszę robić, co pani chce”.
Idealna sytuacja. Oczywiście pracujemy w trybie śledzenia zmian, na PDF-ach też widać nanoszone poprawki. To autor ma ostatnie słowo, ale cudownie, że słyszysz takie piękne opinie o swojej pracy. Myślę, że to właśnie one najbardziej przyczyniają się do budowania pewności siebie, do upewniania się, że działasz bardzo dobrze i coraz lepiej.
Pamiętam pierwszy filmik w Słownej Agentce, gdzie robiłaś na żywo korektę kilku stron komiksów. Założenie było takie, że najpierw próbujemy same, a potem oglądamy i sprawdzamy. Spróbowałam sama i myślałam, że jest mało do poprawy. A potem okazało się, że Ty o dwóch stronach tego komiksu opowiadałaś chyba 15 minut. Pomyślałam, że wiadomo – nie mam całej wiedzy w głowie, ale zyskałam uważność i wiem, w którym momencie się zatrzymać i coś sprawdzić.
To taki wewnętrzny alarm, który mówi Ci, czemu warto się przyjrzeć. Korektorka nie musi widzieć wszystkiego, ale musi wiedzieć, co sprawdzić i gdzie potencjalnie mogą się kryć błędy. Niektóre rzeczy będziemy sprawdzać po kilka razy.
Super, że potrafisz korzystać ze źródeł: czy to ze Słownej Agentki, czy to z ogólnodostępnych słowników, czy to z poradni językowej. O to chodzi, bo przecież nawet w ciągu rocznego programu nie można się przygotować na wszystkie aspekty językowe, z którymi zmierzysz się w pracy.
W praktyce zawodowej chodzi też o działanie na metapoziomie i mam nadzieję, że w Słownej Agentce udało mi się to przekazać chociażby dzięki korektom na żywo, podczas których można mnie podpatrywać przy pracy i zobaczyć, jak czasami też zmieniam decyzje. Te nagrania są autentyczne i bez cenzury, bez cięć; chciałam pokazać, że ja też jestem człowiekiem i że niekiedy mamy do wyboru różne możliwości – po prostu trzeba się na którąś zdecydować.
Jak się czujesz, kiedy poprawiasz teksty swoich klientów?
Bardzo to lubię, bo jestem człowiekiem otwartym, potrzebuję innych ludzi. Lubię też te momenty, kiedy zamykam się w swoim domowym biurze, nikt mi nie przeszkadza, jest cisza, na fotelu śpi kot, a pod biurkiem śpi pies. To jest dla mnie bardzo przyjemne. To jest mój drugi świat.
Jeszcze rok temu korekta była Ci obca, a dzięki niej odkryłaś to coś, co bardzo lubisz robić, i stworzyłaś sobie środowisko pracy we własnym domu. Bardzo się cieszę i gratuluję Ci tego.
Wiem, że działasz w różnych obszarach związanych ze światem wydawniczym, nie tylko z korektą i z redakcją. Powiesz coś więcej na ten temat?
Twój program spowodował u mnie efekt kuli śnieżnej. Zaczęłam z przerażeniem, że jest tego tak dużo, ale z perspektywy kilku miesięcy mówię, że tego nie było aż tyle.
Otworzyłam kilka nowych projektów. Jeżeli chodzi o rynek wydawniczy, to pracuję z programem InDesign – służącym do składu książek w wersji elektronicznej. Bardzo mi się to podoba. Chcę dołączyć do mojego portfolio projektowanie publikacji do druku i online. Ale to nie wszystko.
Czyli z jednej strony redakcja i korekta, z drugiej – skład w InDesignie. Wiem, że składasz też publikacje w Canvie.
Jeśli chodzi o Canvę, to specjalizuję się w e-bookach, ale robię też inne rzeczy, np. workbooki, planery, grafiki na social media. E-booki to moje ulubione zlecenia, bo lubię ogarniać je kompleksowo. Zaczynam od surowego tekstu, obrabiam go, autor akceptuje zmiany, a potem zajmuję się stroną graficzną. Klient oddaje mi tekst i po jakimś czasie dostaje gotowy produkt w PDF-ie. To coś, co marzyło mi się od dawna, bo naprawdę lubię pomagać.
Bardzo lubię współpracować z kobietami – uważam, że jest coś takiego jak kobiece porozumienie. Zaczynam kurs coachingu i bardzo bym chciała pomagać kobietom w moim wieku, czyli 40 plus: chcę się w tym wyspecjalizować. Chciałabym pomagać w odnalezieniu siebie po czterdziestce, w momencie, kiedy dzieci wychodzą z domu – bo to moja rzeczywistość. Moje dzieci mają już 14 i 16 lat, więc nastąpił okres, kiedy przestały potrzebować mnie w takim zakresie jak kiedyś. Stanęłam nagle przed wyborem, że albo będę się nudzić – czego nie lubię – albo coś zrobię.
Chciałabym pomóc sobie i innym. Widzę, że wiele kobiet ma potrzebę zmiany, chciałyby robić coś zawodowo lub po prostu dla siebie, ale nie mają pomysłu, a nawet jeśli mają, to mają też bardzo dużo blokad. Kobiety boją się wychodzić ze strefy komfortu, są niepewne siebie, obawiają się krytyki, obawiają się zdania innych.
Patrząc na siebie, uważam, że jest to do przerobienia, bo jeszcze kilka miesięcy temu sama myślałam, że nie jestem w stanie nic zrobić, np. ogłosić się na Instagramie czy na Facebooku, założyć stronę internetową i dawać ludziom wartość. Zastanawiałam się, co ludzie powiedzą. A teraz po tych kilku miesiącach mówię, że to przecież wspaniałe, bo pomagam innym.
Chcę pomagać kobietom w rozwoju zawodowym, w ogarnianiu tekstów. Nie ma chyba nic wspanialszego niż wzajemna pomoc. Obserwuję dużo osób, które bardzo czegoś chcą, ale czasami trzeba je po prostu trochę popchnąć.
Może było tak, że moja reklama i deadline na zapisy były takim popchnięciem Ciebie do działania. Nie mówię, że tylko program doprowadził do tych zmian, które odczuwasz, bo sprawiły to decyzje, które podjęłaś. To pokazuje spiralę rozwoju: możesz zacząć od bycia korektorką i redaktorką, a co dalej zrobisz? W którą stronę pójdziesz? To zależy tylko od Ciebie.
Ty wybrałaś taką drogę, że jesteś projektantką e-booków, zostaniesz coachką.
Niedawno rozmawiałam z Natalią, która z kolei zajmuje się pisaniem recenzji, więc jest wiele różnych dróg związanych z tekstem, ale też – tak jak u Ciebie – z pomaganiem. To zbiór nieograniczonych możliwości.
W Słownej Agentce starałam się zawrzeć dużo elementów mentalno-coachingowych: mówimy o pewności siebie, postrzeganiu siebie. Chodzi o to, żeby dmuchać w skrzydła samej sobie. To ważne, bo mierzymy się z wieloma blokadami. Nie chcę generalizować, ale często wolimy wykupić dziecku obóz nad morzem, niż zainwestować w siebie – w coś, co może zmienić nasze życie.
Podsumowując, ten program zmienił moje życie, bo był pierwszym punktem na mojej drodze. Bardzo Ci dziękuję, jestem naprawdę szczęśliwa.
To jak domino, a program był jak pchnięcie pierwszej kostki. Brawo, że skorzystałaś z materiałów. Platforma kursowa troszkę Cię na początku przeraziła, a teraz działasz nawet w InDesignie – ogromne gratulacje.
Gdzie można Cię znaleźć w sieci?
Buduję samodzielnie stronę internetową pod adresem milaciesiolkiewicz.pl. Jestem też na Instagramie jako @sztuka_ebooka.
Chcę poradzić coś innym dziewczynom: nie bójcie się, po prostu się odważcie. Ewolucja w głowie jest ogromna, po prostu trzeba dać sobie czas na poukładanie wszystkiego. Jedni wolą metodę małych kroków, inni wolą metodę totalnej rewolucji. Ja uważam, że metoda małych kroków jest super, bo coś, co wydaje nam się dzisiaj niemożliwe, za miesiąc staje się naszą rzeczywistością.
Nie patrzcie na swój wiek; nawet w Słownej Agentce jest duży przekrój wiekowy i mamy sporo osób 40 plus. To w ogóle wspaniały okres. Powiem szczerze, że to nie czas, kiedy należy zacząć myśleć o emeryturze, tylko cudowny wiek, kiedy jesteśmy bardziej świadome siebie. Wiemy, czego nie chcemy; wiemy, czego chcemy. To wspaniały czas, żeby rozwijać skrzydła i iść do przodu, a także pozwalać sobie pomóc i korzystać ze wsparcia innych.
Tak działała grupa facebookowa Słownej Agentki. Nieraz się zdarzyło, że któraś z nas miała kryzys i pisałyśmy sobie o tym. Ja też to przeżyłam i wtedy cenne było wsparcie innej osoby, chociażby powiedzenie: „Mam dokładnie tak samo; wszystko jest do przejścia, odpocznij”.
To ważne: Słowna Agentka to też społeczność osób, które wiedzą, z czym się mierzysz. Wszystkim zdarzają się momenty zagubienia, niższy poziom energii, gorszy dzień. I po to powstała ta przestrzeń – żeby się wspierać. Kiedy działasz na własną rękę, nie masz takiego wsparcia.
Dodam jeszcze coś na temat egzaminu. Kiedy zdały pierwsze z nas, miałam taką myśl, że fajnie, gratuluję. Ale powodowało to u mnie lekki spadek, że one już zdały, a ja nie.
Już to sobie poukładałam w głowie i teraz cieszę się z sukcesu każdej z dziewczyn. To dla mnie znak, że skoro one dały radę, to ja jestem następna w kolejce.
Dodam, że egzamin jest nieobowiązkowy. Sama podejmujesz decyzję, czy chcesz do niego podejść, czy nie. Dla mnie mówienie o tym, że ktoś zdał, to pokazanie, że można to zrobić, i podzielenie się poczuciem dumy z dziewczyny, która wykonała zadania.
Ale podejście do egzaminu nie jest niezbędne. Możesz po prostu wynieść z programu wiedzę i ruszyć tę pierwszą kostkę domina.
Zakończę myślą: mój dzisiejszy sufit może być moją jutrzejszą podłogą. Rozwijamy się i jesteś tego pięknym przykładem. Gratuluję decyzji, które podjęłaś na swojej drodze, zwłaszcza tych, które wymagały wyjścia ze strefy komfortu i pozbycia się blokad.
Trzymam kciuki za dziewczyny, które jeszcze się wahają – nie warto się wahać. Przyświeca mi zasada: bój się i rób. Każdy się boi, ale ważne jest to, żeby ten lęk nie blokował nas przed żadnym małym krokiem.