Pedagog Peter Drucker powiedział: „Najlepszą metodą przewidywania przyszłości jest jej tworzenie”.
Właśnie tak postąpiła bohaterka tego odcinka wywiadu korektorskiego – Kamila Śliwińska (korektorka, redaktorka, copywriterka i pisarka, uczestniczka kursu Misja #Interpunkcja i programu mentoringowego Słowna #Agentka).
Choć od dzieciństwa dużo czytała i pisała, nie wybrała się na polonistykę. Dopiero po latach skierowała swoje życie na inne tory – mimo że nie była pewna, dokąd ją doprowadzą.
Przekonaj się, czy Ty też chcesz to zrobić.
Przed Tobą:
- lista najważniejszych wniosków na przyszłość;
- wideo – jeżeli chcesz obejrzeć rozmowę;
- artykuł – jeżeli wolisz czytanie.
Lista najważniejszych wniosków na przyszłość
- Jeżeli chcesz coś zmienić w swoim życiu, podejmij odważną decyzję i znajdź sposób, aby zrealizować cel.
- Bądź gotowa podjąć próbę.
- Nie czekaj na magiczny moment, w którym poczujesz się gotowa: działaj i nie chowaj się po kątach.
- Nie czekaj, aż ktoś Cię odnajdzie: docieraj do osób, które potrzebują Twojej pomocy.
- Twoi klienci już istnieją i czekają, aż do nich dotrzesz.
- Kiedy pracujesz na własny rachunek, możesz wybierać osoby, którym chcesz pomóc. Nie musisz współpracować ze wszystkimi.
- Zamiast myśleć o tym, czego nie wiesz, wykorzystaj to, co już masz, i stopniowo zdobywaj doświadczenie.
- Daj sobie przyzwolenie na błędy. Tylko w ten sposób możesz się rozwijać.
Wersja do oglądania
Wersja do czytania
Ewa Binda: Cześć, Kamilo!
Kamila Śliwińska: Cześć!
Cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie. Nasza rozmowa będzie dotyczyła kwestii związanych z redakcją, korektą, zostawaniem korektorką i redaktorką – i z tym wszystkim, dokąd mogą prowadzić drobne, niespodziewane decyzje i jak to wszystko może się pięknie potoczyć.
Ale zanim zaczniemy, proszę, przedstaw się w kilku słowach. Mówisz o sobie jako o „buszującej w zdaniach”, ale co to właściwie oznacza?
Jestem redaktorką i korektorką. Jeszcze do niedawna byłam też copywriterką, ale już się tym nie zajmuję: redakcja i korekta są dla mnie na pierwszym miejscu. Oprócz tego piszę teksty – swoje historie. Nazwa „buszująca w zdaniach” jest jak najbardziej adekwatna do tego, co robię, bo buszuję w zdaniach – i swoich, i w zdaniach autorów, i w zdaniach z książek. To chyba już takie zboczenie zawodowe, że jak się czyta, to się po prostu szuka.
O tak! I najczęściej się znajduje, prawda?
Tak.
Ja zawsze czytam z ołówkiem w ręku i robię notatki na marginesach. Ale to też specyfika naszej pracy: cały czas jesteśmy czujne.
Tak. A poza tym każda przeczytana książka jest dla nas okazją do nauki.
Tak, najlepiej się uczy podczas wykonywania zadań.
Powiedz mi, jak zaczęłaś buszować w zdaniach. Czy zawsze wiedziałaś, że teksty i praca z nimi to coś dla ciebie?
Na pewno nie wiedziałam tego od samego początku. Najpierw byłam skupiona na czytaniu książek, pisałam recenzje dla wydawnictw i tworzyłam własne historie. Ale wiadomo, jaki jest rynek wydawniczy – trudno się przebić. Pisanie zostało, bo jest moją pasją – i od tego się nie uwolnię.
Ale kiedyś przez przypadek natrafiłam na pewną redaktorkę. Zaczęłam ją obserwować w social mediach i uczyć się z tego, co udostępniała na swoich profilach. Dowiedziałam się dzięki temu o fajnych książkach, które warto przeczytać.
W pewnym momencie pojawiła się informacja, że zorganizuje kurs przygotowujący do zawodu korektora. Od razu pomyślałam, że to coś dla mnie. Decyzja zapadła momentalnie – nie było zastanawiania się. Po prostu wiedziałam, że nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, to muszę spróbować.
W szkole średniej myślałam o korekcie, ale moje życie tak się potoczyło, że jestem technikiem logistykiem i nie mam wykształcenia polonistycznego. I to był krok, żeby się sprawdzić; zobaczyć, czy można coś z tym zrobić.
To było dla ciebie odkrycie: pewnie wcześniej nie zdawałaś sobie sprawy, że bez studiów polonistycznych w ogóle można się zajmować korektą.
Wiele razy spotykamy w naszym życiu odpowiednich ludzi właśnie w takich chwilach, gdy naprawdę jest TEN nasz moment.
Ty się zdecydowałaś, dopuszczając nawet taką ewentualność, że nic z tego nie wyjdzie. Ale zdecydowałaś się spróbować, przystąpiłaś do działania. Rozpoczęłaś kurs.
Czy potem wszystko szło jak z płatka?
Nie, ale głównie przeze mnie: po prostu bardzo długo wstrzymywałam się przed tym, żeby oficjalnie powiedzieć: „Daj mi swój tekst, a ja go dopracuję i poprawię go dla ciebie”. Długo dochodziło do mnie to, że już mogę być gotowa.
Skończyłam kurs, potem przerobiłam go jeszcze raz z drugą grupą, w międzyczasie czytałam te wszystkie fachowe książki – i ciągle było mi mało. Przez to, że nie miałam wykształcenia polonistycznego, wciąż nie wierzyłam w siebie.
Ale zaczęłam małymi kroczkami, tak żeby bez stresu się w to wciągnąć. Zaczęłam poprawiać teksty swoim koleżankom – autorkom na Wattpadzie. (Sama też publikowałam tam swoje teksty).
No i tak się zaczęło – one były zadowolone, a ja też: ćwiczyłam i miałam kontakt z autorami; widziałam, że moje poprawki się im podobają.
Potem te teksty zostały zrecenzowane i w recenzjach też pojawiły się przychylne słowa na temat redakcji i korekty. I to było dla mnie…
…jak medal.
„Hurra” po prostu. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że już wystarczy tego powstrzymywania się; to już nic nie da i nadszedł czas, żeby zrobić ten krok do przodu.
No i napisałam post na swoim profilu społecznościowym, że zajmuję się redakcją i korektą. Nie musiałam długo czekać – koleżanka powierzyła mi swoją pracę magisterską.
Świetnie wyszło! Ale twoja gotowość dojrzewała na dwóch płaszczyznach. Najpierw w samej tobie, gdy myślałaś: „Okej, boję się, ale postanawiam wyjść do świata”. A z drugiej strony usłyszałaś opinie o swojej pracy i dzięki nim mogłaś utwierdzić się w przekonaniu, że jesteś dobra w tym, co robisz. Nie musisz się chować po kątach. Na swoim profilu w mediach społecznościowych możesz napisać: „Tak, jestem korektorką. Tak, pomagam w tym i w tym”. I ty to zrobiłaś. Świetnie, że podjęłaś tę decyzję: że ćwiczyłaś na tekstach. Na początku pomagałaś swoim znajomym, a dalej tak to się jakoś potoczyło.
Czyli był Wattpad i opowiadania. Potem poszłaś jeszcze dalej, bo zajęłaś się korektą pracy magisterskiej, a więc wkroczyłaś w kolejny gatunek.
A co było później? Skończyłaś kurs, więc miałaś wiedzę. Stopniowo zdobywałaś doświadczenie, dojrzewałaś w sobie, zaczęłaś widzieć, że coraz więcej wiesz i potrafisz? Czy były jakieś momenty zwątpienia?
Były – chyba zawsze jakieś będą. Bo jednak gdzieś tam tkwi w nas przekonanie, że możemy zrobić coś lepiej. Ale kiedyś trzeba powiedzieć sobie „stop”: to jest ten moment, gdy trzeba ruszyć dalej. To powstrzymywanie się i wątpienie w siebie nie jest dobrą drogą – na pewno w niczym nie pomoże.
Potem przez przypadek na jakiejś grupie pisarskiej zobaczyłam ogłoszenie, że portal internetowy poszukuje dziennikarzy. Pomyślałam: „Skoro poszukują dziennikarzy, to może też by im się przydał korektor. Podszlifuję sobie swoje zdolności, sprawdzę się w innym gatunku, a oni będą mieli korektę”. No i napisałam, w ogóle bez wahania, i od razu dostałam odpowiedź, że tak. No i zaczęliśmy współpracę, taką charytatywną, wolontariacką, i przez dwa miesiące robiłam dla nich korekty.
Oto kolejny przykład twojej proaktywności – zobaczyłaś ogłoszenie w sprawie pracy jako dziennikarz i odpowiedziałaś na nie: „Jestem korektorką. Weźcie mnie, bo mogę wam pomóc”. Świetnie, że to zrobiłaś.
Dla wszystkich dziewczyn, które przeżywają teraz różne chwile zwątpienia i wahania i nie czują się gotowe, to piękny znak i przykład, żeby po prostu działać.
Ty wiesz, dlaczego to robiłaś: to było coś, co wynikało z twojej pasji. Mimo tego, że nie miałaś wykształcenia kierunkowego, wiedziałaś – i tak się stało. Chcę podkreślić, że to się nie „stało”, bo gdybyś nie dała sobie wtedy szansy, nie byłabyś w tym miejscu co teraz.
Jakie jest twoje „teraz”? Zaczynałaś od prac charytatywnych, dla znajomych, stażu w portalu. W jaki sposób doprowadziłaś do tego, że zajmujesz się korektą i redakcją biznesowo?
Zamieściłam ogłoszenia na grupach wattpadowych i dostałam pierwsze większe zlecenie na redakcję powieści. Wykonałam dużo próbek i w końcu ta autorka stwierdziła: „Wow, jesteś dla mnie stworzona! Robimy to”. Byłam taka szczęśliwa!
To był romans historyczny i zrobiłam redakcję przedwydawniczą. Potem stwierdziłam, że historia jest dobra, i pomogłam autorce ruszyć dalej: dostać się do wydawnictw. Teraz książka jest już wydana.
Pięknie! Tak wiele mogłaś dać swojej klientce – nie tylko redakcję, ale także pomoc w pewnych kwestiach związanych z procesem wydawniczym. Byłaś dla niej jak anioł, a ona dla ciebie też – masz teraz piękną pozycję w portfolio.
Nasi klienci są gdzieś tam: oni już istnieją. Pozostaje tylko kwestia, żeby się z nimi skomunikować, spotkać się z nimi. Wiąże się to z obopólnymi korzyściami: ty przekazujesz swoją wiedzę językową, a ten ktoś zyskuje lepszy tekst.
A w jaki sposób teraz docierasz do klientów?
Teraz już oni przychodzą do mnie.
O, pięknie!
Ale nie mam czasu dla wszystkich – choć bardzo bym chciała. Współpracuję z dwoma małymi wydawnictwami i to mój priorytet. Jeśli w danej chwili niczego dla mnie nie mają, mogę przyjąć zlecenia od samodzielnych autorów.
I to jest super – z jednej strony praca dla wydawnictwa, a z drugiej dla samodzielnego autora, któremu można pomóc: pokierować go i podpowiedzieć mu, co dalej zrobić z tekstem.
Czy masz jakiś ulubiony gatunek albo zakres, w którym się specjalizujesz? Czy coś jest szczególnie bliskie twojemu sercu?
Zawsze widzę dla siebie coś nowego. Redagowałam dwie antologie, w których znalazły się utwory przeróżnych gatunków. Chyba najbardziej lubię powieści obyczajowe i historyczne. Ostatnio pracowałam jednak nad świetnym debiutem: kryminałem. I choć bardzo lubię czytać kryminały, nie do końca dobrze się czuję w redakcji tego gatunku. Ale dostałam ten tekst od wydawnictwa i nie miałam wyboru (śmiech). Praca z autorem była super: świetnie się dogadywaliśmy. Ta książka już ukazała się drukiem i się wyprzedała – robimy dodruk.
Nie podjęłabym się redakcji horroru, bo ich nie czytam, i publikacji science fiction – bo czasami trzeba mieć odpowiednią wiedzę, żeby nie przepuścić jakichś błędów logicznych.
Myślę, że te dwa gatunki nie są dla mnie, a reszta – jak najbardziej.
Przyjmujesz na klatę.
Tak.
Powiedziałaś też o bardzo ważnych kwestiach: teraz, kiedy pracujesz też na własny rachunek, możesz wybierać sobie klientów. Ustaliłaś priorytety – dwa wydawnictwa, z którymi współpracujesz; a jeżeli wystarczy ci czasu, możesz przyjąć innych klientów. Ale to nie jest tak, że masz czas dla wszystkich.
To piękne, że wiesz, w czym jesteś najlepsza, co jest twoją specjalizacją. Wybierasz sobie takie zlecenia, które ci pasują.
To jest jedna z ważniejszych rzeczy dla osób, które decydują się na odejście z firmy i rozpoczęcie własnej działalności – możliwość wybierania, z kim chcesz współpracować, komu chcesz pomagać.
W jaki sposób działasz teraz od strony formalnej?
Prowadzę działalność nierejestrową. Pracuję jeszcze dosyć wolno i mam trójkę dzieci, które chorują i często są w domu. Nie zawsze mogę zrobić tyle, ile bym chciała, a działalność nierejestrowa jest dla mnie w tym momencie bezpieczna.
Oczywiście chcę się rozwijać i w przyszłości chciałabym założyć własną działalność gospodarczą. Ale to jeszcze nie ten moment.
Czuję się bezpiecznie, bo jest mało formalności: rozliczam się raz do roku i robi to za mnie księgowa. To po prostu cudowne, że muszę tylko pilnować swoich przychodów i wystawiać faktury – i to też nie sama, bo przez Fakturownię. Jest dużo mniej stresu przy takich sprawach formalnych.
Świetnie, że dopasowałaś formę aktywności do swoich potrzeb i do życia prywatnego. Masz trójkę dzieci, więc na pewno trudno to wszystko pogodzić. I działalność nierejestrowa jest też świetną okazją do wypróbowania biznesu. Wprawdzie ty już masz wypróbowany biznes, bo masz stałych klientów: nie musisz się ogłaszać, a oni sami do ciebie przychodzą.
To jest chyba najpiękniejszy moment w życiu, gdy nie musisz się pojawiać w social mediach (jeżeli nie chcesz), tylko otwierasz sobie rano skrzynkę mailową, a tam czekają propozycje.
Właścicielka wydawnictwa, w którym pracuję, poleca mnie często na różnych grupach. A ja wtedy mówię: „Nie, nie, już starczy, ja nie mam czasu. Jak się ktoś odezwie, nie będę miała jak go wcisnąć do kalendarza” (śmiech).
Ale to bardzo miłe, gdy ktoś cię poleca. Kiedy się jeszcze później dostanie fajną opinię od autora, że jest zadowolony z komunikacji, że wszystko okej, jest to po prostu spełnienie marzeń.
To ogromna satysfakcja. Nie dość, że robimy to, co kochamy, to jeszcze jesteśmy doceniane przez innych. Oczywiście najważniejsza jest wewnętrzna pewność siebie, ale i tak bardzo miło jest usłyszeć ciepłe słowa. Jak na przykład w twoim przypadku, gdy ktoś recenzował tekst i docenił redakcję.
Czyli możemy uznać, że na razie opędzasz się od klientów. Dobrze ci w tym miejscu, w którym jesteś teraz, ale wiem też, że się rozwijasz – oprócz tego, że łączysz życie zawodowe z osobistym.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilkę. Powiedziałaś, że masz troje dzieci, i to dosyć małych. Jak ty w ogóle to ogarniasz? Czy pracujesz w domu?
Moje najstarsze dziecko jest w pierwszej klasie.
Więc jest jeszcze małe.
Pracuję tylko wtedy, gdy dzieci są w szkole albo w przedszkolu i kiedy na przykład położą się spać. Jeśli wiem, że jeszcze mam siłę, kładę je spać i działam wieczorem.
Zdarzają się sytuacje kryzysowe, że muszę trochę popracować, kiedy dzieci są w domu, ale nie robię tego nigdy, kiedy jestem z nimi sama – po prostu się nie da. Wtedy przejmuje je mój mąż, a ja działam w innym pokoju.
Nigdy nie robię przy nich pierwszego czytania – co najwyżej drugie, kiedy chcę się upewnić w niektórych sprawach. Przy tym pierwszym czytaniu trzeba być maksymalnie skupionym, żeby nic nie rozpraszało i żeby dać z siebie jak najwięcej. A wiadomo, że dzieci i tak wpadną do pokoju ze słowami: „Mamo, co tam robisz?”, „Mamo, stęskniłem się już” (śmiech).
Ale da się to pogodzić, chociaż na pewno nie jest łatwo. Na razie jestem zadowolona z tego, jak jest.
Dzieci rosną i coraz więcej czasu będą spędzały w szkole – i będziesz mogła poświęcić pracy więcej spokojnych godzin.
Praca w domu ma ogromny plus: nie musisz nigdzie dojeżdżać. Chyba doceniasz to rano, prawda?
Tak! Wiem, że nie musimy się z mężem wymieniać zmianami, żeby odebrać dzieci albo gdzieś je zawieźć: po prostu jestem w domu i mogę to zrobić. Albo kiedy zadzwoni do mnie ktoś z przedszkola, że dziecko się źle czuje (w zeszłym tygodniu miałam dużo takich telefonów!), jestem na miejscu.
Nie ma tego stresu, że jeżeli ktoś zadzwoni do mnie czy do męża, to będzie trzeba się zrywać, załatwiać sobie wolne… Mogę odejść od komputera i najwyżej nadrobić kiedy indziej.
Taka duża elastyczność to z jednej strony ogromna zaleta, a z drugiej wyzwanie, bo jednak nie masz nad sobą szefa.
Tak, to wyzwanie. Bo co, jeżeli sobie zaplanujesz, że dany tekst zajmie ci tyle i tyle czasu, a tu na przykład przydarzy się jakaś choroba, dzieci mają wolne albo wrócą wcześniej do domu. Trzeba wziąć na to poprawkę: nie zawsze uda się wykonać pracę w założonym terminie. Dlatego najlepiej ustalać dłuższy termin. Chyba nigdy mi się nie zdarzyło tak, że jak sobie założyłam, że skończę, to skończyłam…
Tak zwane życie. Nie planujmy wszystkiego na ostatnią chwilę, nie ustalajmy sztywnego terminarza. Zostawmy sobie jakiś zapas, na przykład 10–20%, kilka dni.
Nie wiem, w którym momencie dnia najlepiej ci się pracuje, ale każdy z nas ma rytmy dobowe. I jeżeli masz do zrobienia redakcję – tę pierwszą, podczas której musisz być maksymalnie skupiona – to kiedy obok ciebie są dzieci, pójdzie to kiepsko. No i kiedy jesteś słaba i zostawisz sobie coś na wieczór albo na taką porę, w której po prostu już nie masz energii, źle ci się będzie pracowało.
Idzie wtedy wolniej i trzeba dłużej myśleć. Na przykład wiem, że rano szybko bym sobie z tym poradziła, a wieczorem myślę i myślę, i nic mi nie przychodzi do głowy. Ale potem można przeczytać te fragmenty jeszcze raz, żeby zobaczyć, co się przeoczyło tą wieczorową porą.
Jestem ciekawa, czy się ze mną zgodzisz, że tekst można poprawiać i czytać do końca świata – i jeszcze jeden dzień dłużej.
Zawsze się coś znajdzie.
Co więc robisz w sytuacji, gdy nadchodzi termin i powinnaś odesłać tekst? Czy podejmujesz tę męską decyzję i wysyłasz, czy jeszcze coś tam poprawiasz aż do ostatniej możliwej chwili?
Mnie trzyma termin: gdybym go nie miała, wiem, że bym czytała, czytała i czytała. Na przykład takie trudniejsze partie, z którymi miałam większy problem. Termin to jednak dobra rzecz, bo zmusza mnie do tego, żebym oddała tekst i powiedziała: „Stop, już przeczytałaś to tyle razy, już wystarczy”. Choć na pewno coś tam się jeszcze znajdzie.
Mam na półce książki, które redagowałam jako pierwsze w swoim życiu – i w ogóle do nich nie zaglądam. Wiem, ile tam jest rzeczy, o których po prostu mogłam nie wiedzieć.
Ale to bardzo ważne, żeby nie blokować się myślą o tym, ilu rzeczy jeszcze nie wiemy, tylko po prostu zacząć. Tak jak ty: najpierw przygotowałaś się do tego, czyli zrobiłaś kurs, a potem zaczęłaś docierać do osób, które cię potrzebują.
Chciałabym Cię jeszcze zapytać o perfekcjonizm, bo perfekcjonizm i syndrom oszusta to dwa zagadnienia bardzo bliskie każdej korektorce i redaktorce. W jaki sposób sobie z nimi radzisz?
Bardzo lubię się uczyć. W szkole uwielbiałam gramatykę, choć inni jej nienawidzili; wygrywałam szkolne konkursy ortograficzne.
Wiem, że niektóre zagadnienia są trudne – że czasem są wytłumaczone tak, że dopóki się nie zobaczy przykładu, to się nie zrozumie, o czym mowa.
Ale i tak lubię się uczyć – i to mi daje kopa. Ciągle się dokształcam, nie stoję w miejscu, rozwijam się, chcę działać coraz lepiej. Myślę, że to dobry sposób. W ogóle jestem uzależniona od szukania nowych form nauki.
Przecież nie znamy się od wczoraj: jesteś kursantką Misji #Interpunkcji, czyli mojego kursu interpunkcyjnego. A teraz bierzesz udział w moim programie mentoringowym Słowna Agentka. Wiem, że chcesz się rozwijać. Jesteś w tych programach, mimo że skończyłaś kurs korekty tekstu.
Dlaczego właściwie dołączyłaś do Słownej Agentki, mimo że już miałaś doświadczenia związane z korektą tekstów?
Bardzo mi się spodobała Misja #Interpunkcja – sposób przekazywania wiedzy i to, jak można było się uczyć w różnych formach. Nawet gdy wieczorem nie miałam siły czytać, włączałam sobie wideo – i w ten sposób się uczyłam.
Wiedziałam, że jeśli zrobisz coś nowego, wezmę to w ciemno, od razu. Czekałam na to, aż zrobisz coś więcej niż tylko Misję #Interpunkcję – z ręką na sercu mogę powiedzieć, że czekałam.
Bardzo miło mi to słyszeć, dziękuję. Nasi klienci też bardzo często czekają, aż będziemy gotowe, aż się pokażemy światu, a my czujemy się niewystarczająco dobre. Postanowiłam stworzyć Słowną Agentkę między innymi dla ciebie – pamiętam, jak mnie dopytywałaś o program dla korektorek. I o to właśnie chodzi: żeby podjąć decyzję i dać tej drugiej osobie to, co możesz najlepszego.
Nawet ci pierwsi autorzy, którzy odpowiedzieli na moje ogłoszenia, pisali szczerze, że gdybym się nie ogłosiła, nikogo by nie znaleźli, bo nie wiedzieliby gdzie. Oni po prostu się nie orientują. Napisali tekst, chcieliby go poprawić, zrobić z nim coś dalej, ale nie są w temacie. I czasem takie ogłoszenie spadnie im jak dar z nieba. To obopólna korzyść.
Wyciągasz rękę i ta osoba jest właśnie w odpowiednim momencie swojego życia – dajesz jej siebie i swoje umiejętności. Taki sposób patrzenia jest mi bardzo bliski.
Wiem, że zajmujesz się nie tylko redakcją i korektą: skończyłaś też kurs copywritingu. Buszujesz więc w słowach i zdaniach, ale to twoje buszowanie jest też związane z tworzeniem. Czy możesz powiedzieć coś więcej o sobie jako o autorce?
31 października premierę miała antologia Z liśćmi szumiące, w której znalazło się moje opowiadanie. Po długim czasie, kiedy już stwierdziłam, że z tych historii nic nie będzie i że nadal będę pisać do szuflady, odezwało się do mnie wydawnictwo, w którym pracuję: oświadczyli, że robią antologię i że chcieliby, abym napisała opowiadanie. Od razu wpadłam na pewien pomysł i podzieliłam się nim z wydawczynią, a ona stwierdziła: „O, super!”. Jeśli mam motywację, takie opowiadanie jestem w stanie napisać w dwa dni.
Opowiadanie na zadany temat? Czyli nie wyciągnęłaś go ze swojej szuflady?
Nie. Miał być motyw jesieni, bo to była antologia jesienna. Drugie takie opowiadanie napisałam, żeby dostać się do grupy literackiej Przystań z Książką – gdy ogłoszono do niej kolejny nabór. Chciałam dołączyć już w pierwszym, ale oszacowałam swój czas i stwierdziłam, że nie dam rady – bo oprócz pisania trzeba się zaangażować w pracę tej grupy.
I to było opowiadanie o tematyce wiosennej; uznałam, że to będzie świetna okazja do przedstawienia dalszych losów bohaterów z mojego pierwszego opowiadania. Ta historia zostanie wydana przez naszą grupę jako e-book – ma się pojawić około walentynek i mieć tytuł Przystań pełna uczuć. Będzie dostępna na Legimi.
Latem ukaże się kolejna antologia grupy – z motywem baśniowym. Wydawnictwo natomiast wyda w czerwcu antologię letnią W paprociach tańczące.
Moje samodzielne dzieło – Nie pozwól mi się bać – zostanie opublikowane albo pod koniec przyszłego roku, albo na początku 2024 r. Jak to wydawca pięknie nazwał, będzie to „romans obyczajowy z wątkiem kryminalnym”. Sama bym tego lepiej nie ujęła! (śmiech)
Czyli rzeczywiście kryminały mocno cię pociągają! Ogromne gratulacje! Najpierw opowiadania w antologiach, później własna powieść.
Ta powieść jest stara: napisałam ją bardzo dawno temu.
Czyli jednak leżała w szufladzie.
Tak, wisiała sobie na Wattpadzie, a nawet wygrywała tam konkursy literackie.
Wysłałam ją też do wydawnictwa – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie wydawnictwo, z którym kiedyś będę współpracować. Właścicielka powiedziała: „Słuchaj, ja bym to wzięła, ale to cegła, a my dopiero zaczynamy. Jak już pobędziemy trochę na rynku, odezwę się do ciebie”.
No i stało się: 4 listopada 2022 r. podpisałam umowę na wydanie powieści.
Wow!
No i mam motywację do napisania drugiej części. Bo przyznam, że ta powieść mnie zablokowała – tak długo ją dopracowywałam, że nie mogłam ruszyć dalej. Miałam pomysły i nawet zaczęłam pisać kontynuację, ale ciągle miałam wrażenie, że to jeszcze nie jest to, co bym chciała.
Cieszę się, że miałam wielu czytelników: dostałam dużo świetnych rad i tak długo dopracowywałam tę książkę, aż byłam gotowa wysłać ją dalej.
Teraz i tak ją skracam i dużo nad nią pracuję. Gdybym robiła to w trybie śledzenia zmian, byłoby naprawdę czerwono. Bo ostatni raz siedziałam nad nią jakieś dwa lata temu.
Przez ten czas na pewno się rozwinęłaś.
Tak, i widzę bardzo dużo rzeczy do poprawy.
Ale to kolejny przykład twojej proaktywności. Bo to nie było tak, że wydawca wszedł do ciebie do mieszkania, otworzył szufladę i znalazł tę powieść. To ty wysyłałaś ją w świat.
Tak, wysyłałam.
Aż do skutku.
Ta powieść zostanie opublikowana w wydawnictwie, w którym pracujesz jako korektorka i redaktorka. Będziesz się sama zajmowała jej redakcją?
Nie. Zrobię korektę autorską, a potem powieść przejdzie w inne ręce.
Czyli typowy proces wydawniczy.
Bardzo się z tej współpracy cieszę. Wiem, że dużo się nauczę, bo nie widzimy własnych błędów.
Kiedy inna korektorka robiła mi korektę opowiadania z antologii, uświadomiła mi, że nadużywam słowa „który”, że moje dialogi są czasem mało dynamiczne. Zwróciła mi uwagę na wiele rzeczy.
Tak. Najwięcej uczymy się wtedy, kiedy możemy otrzymać czyjś feedback.
Jeszcze kiedy się ten tekst czyta tyle razy i się tyle nad nim kombinuje, to niby coś się poprawi, ale przy okazji może się pojawić coś nowego do zmiany. Takie krytyczne oko jest bardzo potrzebne.
Przeszłaś długą drogę: zaczęłaś od szkoły, która była niezwiązana z korektą, potem korekta, redakcja, pierwsze współprace charytatywne, potem płatne, działalność nierejestrowa, własne opowiadania w antologiach, własna powieść: pierwszy tom, potem drugi. Czego jeszcze mam ci życzyć?
Może więcej czasu (śmiech). Ale w tym momencie jestem naprawdę zadowolona – nie sądziłam, że tak szybko zacznę się rozwijać na tej drodze. Myślałam, że zajmie mi to lata.
Kiedy odezwało się do mnie wydawnictwo i zaproponowało mi pracę jako korektorka, w pierwszym momencie byłam przerażona. To było nowe wydawnictwo i przy tej naszej pierwszej książce uczyłyśmy się obie: ja kwestii wydawniczych, a oni – redakcyjnych. Wiem, że w tej pierwszej książce jest jeszcze dużo do poprawy; wydawca też jest tego świadomy.
Ale zrobione jest lepsze od doskonałego.
I kiedy patrzymy na nasze kolejne książki, jesteśmy zadowolone.
Rozwijasz się podczas działania, a nie gdybając, co by było, gdyby. To jest naturalne, tylko musimy dać sobie przyzwolenie na błędy.
Ciebie nic nie zatrzyma na tej drodze, bo wiesz, jaki jest twój cel. Wiesz, że jesteś kobietą związaną z tekstami – już chyba do końca świata.
Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć samej sobie z przeszłości?
Żeby się nie bać i nie słuchać „dobrych” rad – bo to ja powinnam wiedzieć, co jest dla mnie najlepsze i w czym się dobrze czuję.
I bać się, ale działać. Żeby nie pozwolić, aby ten strach paraliżował. Podejrzewam, że on będzie zawsze; jakieś wątpliwości zawsze się znajdą. Ale niech to nie będzie na tyle silne, żeby zatrzymywało.
Bo co się wydarzy najgorszego, jeżeli będziesz działać? Co może się stać najgorszego, jeżeli wyślesz maila do klienta i on ci na niego nie odpowie? I tak będziesz dalej robić swoje.
Założyłaś działalność nierejestrową, zrobiłaś ten krok, podjęłaś zobowiązanie i działasz. Bardzo się cieszę, że podzieliłaś się swoim doświadczeniem, i ogromnie ci kibicuję.
Już wiemy, że tekstów do redakcji raczej nie ma ci co wysyłać, bo nie masz na nie czasu, ale gdzie można podpatrzeć, czym się obecnie zajmujesz i jak tam losy twoich opowiadań?
Najaktywniej działam na Instagramie jako @buszujaca_w_zdaniach. Prowadzę jeszcze fanpage Czytam zawodowo, ale Instagram bardziej do mnie przemawia. Jest większy odzew, więcej ludzi i tam najwięcej się udzielam.
To chyba takie medium, gdzie łatwiej nawiązywać relacje. Jesteśmy tam mniej formalni.
Tak, na Instagramie jest swobodniej.
Dziękuję za dzisiejszą rozmowę. Jesteś dużą inspiracją dla dziewczyn, które jeszcze się boją. A ja bardzo bym chciała, żeby każda z nas podjęła tę decyzję: „Okej, boję się, ale robię. Robię i zobaczę, dokąd mnie to doprowadzi”. Gdybyś wtedy się nie zdecydowała, nie znalazłabyś się w tym miejscu.
Gratuluję ci tej drogi i wszystkiego najlepszego na kolejne twoje różne ścieżki życiowe.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia.
Ty też zamiast czekać na gwiazdkę z nieba, wolisz ustalić, czego chcesz, i wykonać kroki przybliżające Cię do celu?
Zamiast czekać, aż ktoś Cię zauważy albo zrobi coś za Ciebie, weź sprawy w swoje ręce i przejmij inicjatywę.
Zapraszam Cię do Słownej Agentki – programu mentoringowego dla przyszłych i obecnych korektorek.
To proces, który da Ci wiedzę, odpowiednie nastawienie i wsparcie potrzebne do wykonania pierwszych i kolejnych kroków w świecie korekty.
Zapisz się na listę oczekujących, aby wcześniej niż inni dowiedzieć się o kolejnej edycji i wybrać takie wsparcie, jakiego potrzebujesz.